Nieustannie w drodze

Z miejsca na miejsce i ze stylu w styl. Karol Szymanowski był i straussowskim postromantykiem, i ekspresyjnym impresjonistą, i folklorystą – każdym w innym momencie.

Nie oznaczało to jednak ciągłego poszukiwania języka – językiem zawsze dysponował własnym, mówiąc to, co chciał powiedzieć. Wędrówka ta polegała na szukaniu inspiracji i wyzwań, aktualnych sposobów sięgnięcia doskonałości. 

Dotarłszy na szczyt i poznawszy jego zakamarki, szedł dalej. W ten sposób przewędrował drogę z Ukrainy, z rodzinnego majątku Tymoszówka, gdzie przyszedł na świat w 1882 roku, do Berlina – poprzez studia w Warszawie u Noskowskiego (a raczej: mimo nich) dochodząc do Richarda Straussa, jak większość jego poszukujących rówieśników. Następnie, wędrując przez Sycylię i kraje Maghrebu, i chłonąc fascynację archaicznymi kulturami śródziemnomorskimi – doszedł do swoistego impresjonizmu, bardziej jednak zabarwionego mistycyzmem i ekspresją Wschodu niż elegancją Paryża. 

W końcu, odkrywając czar archaizmów na własnym gruncie, przeszedł w góralszczyznę z Podhala, sięgając też po inne polskie regionalizmy. Dalej może byłby indywidualny neoklasycyzm – a jeszcze później? Nie dowiemy się, rok 1937 – ostatni atak gruźlicy – przerwał tę fascynującą wędrówkę.

 




Karol Szymanowski we Francji w maju 1936 roku. Fot. Studio Lipnitzki / Roger-Viollet



Kalejdoskop brzmień

Każda zmiana tworzyła nowy układ. Ciemny i gęsty albo jasny i kolorowy. Kalejdoskop brzmień. Każde drgnienie inspiracji przynosiło nowe rozwiązania.

W pierwszym okresie – zanurzone w późnym romantyzmie: stopniowo przekraczające go – ale wciąż do niego się odnoszące. To Sonata skrzypcowa albo popularna Uwertura E-dur, metafizyczne Hymny do słów Kasprowicza. Następnie nagłe wyzwolenie: ekspresja, lecz skąpana w feerii brzmień. Impresjonizm, ale swoisty, bo zarazem wyrafinowany, intensywny, wręcz żarliwy i – pełen tęsknoty. To Mity, Maski, Metopy, III Sonata fortepianowa. Moment najwyższej dojrzałości. III Symfonia, I Koncert skrzypcowy. Król Roger, zwracające się w stronę Orientu pieśni. 

I znowu drgnienie: twórca przechodzi z rozpoznanej już, a może wyczerpującej się krynicy do nowego świata: stopniowo oczarowuje go pierwotny urok folkloru i możliwości wzbogacenia go i wysublimowania – przeniesienia na własną niwę. Stopniowo wyłaniają się Słopiewnie, IV Symfonia, dwa opusy Pieśni kurpiowskich, wreszcie balet HarnasieII Koncert skrzypcowy. Mazurki. Tematy wirują oberkiem albo na tle burdonów strzelają ku tatrzańskim halom – jednocześnie wprowadzając polską muzykę na najwyższe szczyty. Muzykę swojską i własną, ale kosmopolityczną, dla której naturalnym miejscem są międzynarodowe estrady. 

Z miejsca na miejsce, z inspiracji w inspirację, z jednego stylu w drugi. Zgodnie z własnymi, szczerymi potrzebami – bez manifestów i teatralnych gestów, mających uzasadniać słowami to, czego publiczność nie dosłuchałaby się w muzyce. Same dźwięki są wystarczające. 


Fenomen Szymanowskiego

Młodemu Arturowi Rubinsteinowi wystarczyły pierwsze takty Preludiów op. 1 Karola Szymanowskiego, by odkryć wyjątkowy i spektakularny talent. Talent, któremu od razu zadeklarował wierność.

To jednak nie przypadek: niebawem kompozycje Szymanowskiego znalazły miejsce w repertuarach wielu znakomitych artystów. Pierwsze spotkania międzynarodowej publiczności z tą muzyką następowały dzięki najsławniejszym wykonawcom epoki: obok Rubinsteina był to przede wszystkim Paweł Kochański – skrzypek uwielbiany na obu półkulach, a także wybitny dyrygent Grzegorz Fitelberg.

I Koncert skrzypcowy, pełen zaskakujących barw, grał też wielki wirtuoz Bronisław Huberman, a także wybitny, skupiony Georg Kulenkampff, śpiewające i szemrzące podwójnymi trylami Źródło Aretuzy wykonywali zaś – a niektórzy nawet nagrywali – praktycznie wszyscy, wraz z Jozsefem Szigetim i młodym Yehudim Menuhinem. Później mistrzem tej muzyki był też Roman Totenberg i Dawid Ojstrach – no i naturalnie wszyscy wybitni skrzypkowie polscy. 

 





Od Richtera do Rattle’a

II Koncert skrzypcowy, dziarski i efektowny, po tragicznie wczesnej śmierci Kochańskiego przejął znakomity Albert Spalding, wykonując utwór pod batutą Sergiusza Kusewickiego w Bostonie. Wielki dyrygent nie mógł się doczekać amerykańskiego prawykonania.

IV Symfonię wykonywał sam autor (i każdy pianista powinien posłuchać zachowanych fragmentów tej interpretacji!), od razu włączył ją do repertuaru również Jan Smeterlin, a niebawem i Artur Rubinstein. II Sonata po raz pierwszy zabrzmiała pod palcami młodego jeszcze Rubinsteina, aby później przejść w gestię Heinricha Neuhausa i jego moskiewskich uczniów, przede wszystkim Światosława Richtera (wraz z Sonatą III).

Muzyka Szymanowskiego nie była więc nieznana – padła jednak ofiarą historii. Najpierw wymazała ją z pamięci wojna: kompozytor zmarł tuż przed jej wybuchem, w 1937, a po jej zakończeniu obarczono muzykę współczesną nowymi powinnościami. Wówczas też pojawił się problem zupełnie chybionej promocji. Polska Ludowa próbowała sprzedać swego wybitnego, niedawnego kompozytora jako – rzecz jasna – przede wszystkim folklorystę. Przy powojennej jawnej pogardzie dla tego stylu, świat musiał więc odkrywać Szymanowskiego sam, na nowo, bez udziału państwowych agentur kulturalnych. Potrzebował na to i czasu, i właściwego utworu. Renesans zaczął się więc od erotycznej mistyki Króla Rogera i poszukujących nowego repertuaru dyrygentów: Charles’a Dutoit i Simona Rattle’a. Dziś – trzy dekady po ponownym zaistnieniu – muzyka Szymanowskiego należy już do standardowego repertuaru solistów, orkiestr, dyrygentów i teatrów.


Odkryj więcej

Website by Noviki

magnifiercrossarrow-upchevron-left-circlechevron-right-circle linkedin facebook pinterest youtube rss twitter instagram facebook-blank rss-blank linkedin-blank pinterest youtube twitter instagram